sobota, 18 kwietnia 2015

TYLKO DLA KOBIET

O matko, oczywiście (znów) zapomniałam o tym blogu i powracam do niego w momencie kiedy mam doła. Jestem typową blogową córą marnotrawną. W ciągu ostatniego roku, jak to w życiu bywa jak mija ci kolejny rok, wydarzyło się sporo, dlatego nie będę opisywać każdego miesiąca z osobna, ale przejdę od razu do rzeczy: DLACZEGO JA? Nie wiem co w życiu zrobiłam nie tak, ale za każdym razem jak odnoszę sukces na polu edukacyjnym, coś musi się spieprzyć w moich relacjach damsko- męskich, a jakże! Co by to było, gdyby coś kurde choć raz mi się udało? Gdybym przestała tkwić w śmierdzącej firendzone (słowo szatana) i choć raz, tak bez oszukiwania samej siebie, była po prostu z drugą osobą szczęśliwa? Zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli słyszę od drugiej osoby, że lepiej będzie, jeśli zostaniemy przyjaciółmi, to znaczy, że rzeczywiście tak będzie lepiej, ale, no ja yebe, no nie mogę no. Nie jestem też jedną z tych osób, która ma gdzieś potrzeby drugiej osoby i bardzo przeszkadzałoby mi nieszczęście tej drugiej osoby, ale czy coś może mi w końcu wyjść? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mam (momentami przeklęty, na ogół fantastyczny) dar odczytywania ludzkich emocji, zgadywania co autor (lub zwykły śmiertelnik) miał na myśli, także nic się przede mną nie ukrywa i od razu widzę, jak ktoś czuje, że coś jest nie tak, że może LEPIEJ ZOSTAĆ PRZYJACIÓŁMI. Piszę tak, bo (jak już się domyśliliście) w ten sposób zostałam potraktowana + przez dłuższy czas oszukiwałam samą siebie, za co sama sobie daję mentalne baty i mam ochotę już przestać, ale ten cały szit powraca do mnie cyklicznie jak bumerang, obija mi się o twarz, znika na kilka chwil, dłuższych lub krótszych, by powrócić kolejnym razem, i kolejny raz mała Lola w mojej głowie dostaje bata w tyłek. "Boże, czy ty to widzisz?!" ~ ten cytat po prostu musiał się tu znaleźć.
A ja jestem ofermą, ale moment, moment, właśnie odbieram informację ze studia w czaszce, że w cale nie jestem AŻ TAKĄ ofermą. Po prostu coś mi nie wychodzi, tylko nie umiem znaleźć tej przyczyny... Czy to ze mną jest coś nie tak, czy po prostu trafiam na niewłaściwych facetów? Chyba większość moich wpisów na tym bogu jest o mężczyznach, ale wychodzę z założenia, że jeżeli tylko oni są powodem problemów w moich życiu, to i tak jestem szczęściarą ;) Piszę bez ładu i składu i w skrajnych emocjach zmieniających się z sekundy na sekundę, ale, o matulo kochana, właśnie się do tego przyznaję, mam złamane serce. Tak. Złamane, kurde, Majli Sajrus wjechała na moje mięsiste serduszko wrecking ballem, potem jeszcze przejechał buldożer, napadło stado dzikich kun, a na koniec żerujące nade mną od dłuższego czasu sępy zjadły resztki zastawek i prawej komory. Teraz pozostaje mi tylko pogodzenie się z tym faktem poprzez zjedzenie czekoladek i posiadanie w dupie faktu, że na czole pojawią mi się nowe miny i ostentacyjne unikanie frajera- niech wie, co starcił, a jak już się dowie, niech żałuje, niech żre praliny i niech się roztyje jak masara, masą tak olbrzymią, że nigdy, przenigdy nie przerobi jej na rzeźbę.... A moje sępy będą nad nim krążyć i spluwać mu prosto w fałdki resztkami mojej starej prawej komory, podczas gdy moja nowa prawa komora zostanie odbudowana na fundamentach tego, że jestem silną i niezależną kobietą! Tak jest! Iiiiiiiha!


P.S
Wyżycie się poprzez pisanie to jedno, ale uświadomienie sobie tego jak cierpi królowa od razu poprawia humor, buahahaha!


niedziela, 11 maja 2014

Koty nie mają takich problemów

Uwaga!
Post pisany w akcjie desperacji- czytasz na własną odpowiedzialność!

Od dłuższego czasu (kilka lat) żywię pewne większe uczucie do pewnego dżentelmena ze wsi obok. Brzmi wiejsko, ale jak zwykł powtarzać mój tata: "Co się martwisz, co się smucisz- ze wsi jesteś, na wieś wrócisz",  więc traktuję to jako atrakcyjny dodatek do całej historii. Ktoś inny zwykł mówić "Milość nie wybiera". Od siebie dodam między moim miejscem zamieszkania a miejscem zamieszkania... Hmm... Nazwę go 2- don't ask why.
Zacznę od tego, że on zupełnie nie odwzajemnia tego, co ja czuję do niego, ale do dziś myślałam, że to dobrze. To nie znaczy, że dziś myślę, że to źle- po prostu mam inny pogląd na sytuację, ale do rzeczy. Uważam, że to dobrze, że on tego nie czuje, bo jakbyśmy teraz zostali obrzydliwie zakochaną w sobie parką, to, pozytywnie myśląc, bylibyśmy ze sobą może pół roku. Wolę, żeby ta big love wybuchła jak oboje będziemy bardziej dojrzali (zaznaczam ->) mentalnie ;). I w tym właśnie tkwi cały problem. Dziś pod wpływem pewnego zdarzenia uświadomiłam sobie, że bardzo prawdopodobne jest, że on nigdy nie zmieni zdania o mnie. Będzie mnie widzieć w świetle przyjaciółki, z którą może porozmawiać dosłownie o wszystkim i nigdy nie spojrzy na mnie z innej perspektywy. Oczywiście może się zdarzyć taka sytuacja, że na przykład spotkamy się za kilka lat na jakieś imprezie, gdzie będą grały piosenki Louisa Armstronga, ja będę ubrana w piękną sukienkę w stylu lat '50, napijemy się Porto,  potańczymy i jakoś tak się potoczy, że mu powiem, że go szaleńczo loffciam, on odpowie mi: "Boże.. Dzięki Ci za tą super-ekstra sztukę" i ogólnie zestarzejemy się razem... No właśnie! To jest to! Cały czas sobie wyobrażałam, że jakoś to będzie, coś się stanie takiego... kulminacyjnego. Patrzyłam zbyt długo przez jaskrawo różowe okulary. Zakładałam ten lepszy scenariusz. A przecież nie musi tak być. Równie dobrze mogę być w jego oczach przyjaciółką do końca życia.
Wiem też, że kiedyś powiem mu, co na prawdę do niego czuję i on to zrozumie. Przyjmie to i zachowa się odpowiednio. Nie potrafiłabym nie powiedzieć, nie spróbować. To dla mnie tak, jakby nie zakreślić żadnej odpowiedzi w pytaniu na A, B, C, D, nie mając jakiegokolwiek pomysłu na to, jaka może być odpowiedź.  Tylko co wtedy będzie dalej? Na pewno nasza relacja nie byłaby już taka jak wcześniej. Byłoby to wszystko zbyt napięte, przerosłoby mnie.
Tak więc, czuję się jak dziecko, które przez całe życie wierzyło w Świętego Mikołaja i pewnego wigilijnego wieczoru zobaczyło, jak mama podkłada prezenty pod choinkę. Odwiedziła mnie dziś brutalna prawda i strzeliła mi w twarz. Mocno. Bardzo mocno.

Film na dziś:

"P.S. I love you"

Holly i Gerry zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Szybko się pobierają, mają swoje wzloty i upadki, ale cały czas ich związek przesycony jest uczuciem, które bardzo mocno połączyło ich kilka lat wcześniej. Wszystko wydaję się być idealne, ale bajkę przerywa choroba i śmierć Gerry'ego (w tej roli Gerard Butler). Pod wpływem tego zdarzenia, Holly (świetna Hilary Swank) pogrąża się w depresji, z której pomagają jej wyjść tajemnicze listy od zmarłego męża. Pod wpływem zawartych w nich informacji zaczyna podróż do miejsca, w którym to wszystko się zaczęło...

Film pokazuje, że mimo starsznie przytłaczających i ciężkich momentów naszego życia, trzeba zacząć znów funkcjonować jak najnormalniej. Nie unika dyskusji, że jest to ciężka sztuka, ale czas leczy rany, a przede wszystkim mija, a mijając, los podkłada na ścieki naszych żyć nowe osoby, nowe sytuacje, które znów mogą wszystko odmienić... na lepsze?
Zwiastun:
https://www.youtube.com/watch?v=We0jdrWaPyM

środa, 30 kwietnia 2014

Przedstawiam Wam Błęda- mojego najlepszego nauczyciela.

Może zacznę od Wielkanocy. Pojechałam z rodzicami do rodziny nad morze i było supcio, supcio, supcio. Niby jest to taka dalsza rodzina (siostra mojej babci ze storny taty ma córkę i tam mieszka ona i jej troje dzieci z rodzinami), ale mam z nimi tak świetny kontakt! Czasami się zastanawiam, czy nie jest on przypadkiem lepszy niż ten z własnym rodzeństwem... Tak czy siak naszła mnie pewna myśl... Dziwna myśl... Tak jak od kilku już lat moim marzeniem jest mieszkanie w Nowym Jorku, tak nagle lekko mi się to odmieniło. Właściwie w tym momencie, który zaraz opiszę, nie poznałam samej siebie. Otóż zastanawiałam się jakby to było mieszkać sobie prawie nad morzem, być blisko tej rodziny i w ogóle być w Polsce, bez Grześka (dla niewtajemniczonych- to mój brat), czy miałabym wtedy poczucie takich porzuconych marzeń i niewykorzystanych szans? Doszłam do wniosku, że sprawdzę sobie czy gdzieś blisko Łeby jest szpital z oddziałem chirurgii dziecięcej iii...... Elegancko wyszło, że w Słupsku jest nowiutki, otworzony w 2011, szpital, a Słupsk jest blisko Gdańska, a w Gdańsku chce mieszkać M! Co więcej, weszłam sobie jeszcze na stronę tego szpitala (http://www.szpital.slupsk.pl/) i przeczytałam, iż szpital poszukuje specjalisty chirurga dziecięcego, albo osobę chcącą robić specjalizację... Czyżby to był jakiś znak? :D 
Oprócz tego, że cieszę się, żę znalazłam taką drugą opcję, to czuję się też lekko zawiedziona, bo miałam miliard planów związanych z Nowym Jorkiem... Doszłam więc do wniosku, żeby nie wybiegać aż tak w przyszłość. Warto mieć jakiś szkielet, ale nie przesadzać. W końcu człowiek uczy się na błędach :) Oprócz tych spraw, to z takich przemyśleń zbytnio nic mi się nie nasuwa do głowy...

Jako, że jestem zapaloną kinomanką, pomyślałam sobie, że pod każdym wpisem będę zamieszczać recenzję Jakiegoś filmu. Przyznam, że natchęłna mnie do tego Eritka. Dziękuję Ci Eritko.

"Atonement"- "Pokuta" na podstawie książki o tym samym tytule autorstwa Iana McEwana.

Gorące, angielskie lato 1935 roku... Młodziutka pisarka Briony Tallis (w tej roli niesamowita Saoirse Ronan nominowana za tę rolę do Oscara w wieku zaledwie 13 lat) podkochuje się w synu służącej rodziny Tallisów- Robbiem. Ten jednak żywi gorące uczucie do jej starszej siostry Briony- Cecili. Pewnego popołudnia, pod wpływem niecodziennego zdarzenia, Robbie pisze do Cecili obsceniczny list, myli koperty i przekazuje go Briony, która zaciekawiona sytuacją, czyta go. Starsza siostra dowiedziawszy się o wszystkim, wyznaje Robbiemu, co tak na prawdę do niego czuje. Dochodzi między nimi do zbliżenia, a wszystko to widzi Briony, której zła interpretacja sceny będzie miała nieodwracalny wpływ na wszystkich bohaterów.

Film przede wszystkim zmusza do myślenia, a to w fimach lubię najbardziej. Nie tylko jest to miłosna historia  dwójki ludzi w latach '30 i '40, ale przede wszystkim historia o sztuce i bardzo trudnej umiejętności przyznania się do prawdy, przynania, że się zawiniło. Tytuł "Pokuta" idealnie pasuje do fabuły tego filmu.
Film zdobył 56 nominacji, w tym 11 nagród, np: Oscar za najlepszą muzykę oryginalną, Złoty Glob za najleszy dramat i najleszą muzykę.
Zwiastun:
https://www.youtube.com/watch?v=CfXhoYOCyXY

Piosenka, a raczej melodia na dziś:
Claude Debussy- Clair de lune

środa, 9 kwietnia 2014

"Nikt nie wie jak mi jest chujowo"

PRZED CZYTANIEM PROSZĘ SOBIE OTWORZYĆ LINK PONIŻEJ
O kurde, kurde, kurde... Jak ja siebie nienawidzę w takich momentach, gdy lenistwo totalnie nade mną dominuje. Wszystko się we mnie gotuje. Mam ochotę porobić coś konstruktywnego, ale nic mi się nie chce... Konkurs z chemii? POTEM Porządek w pokoju? POTEM Jazda na rowerze? POTEM POTEM POTEM. Najgorsze jest to, że mam rekolekcje, na które nie chodzę (magia etyki) i mam starsznie dużo wolnego czasu. Już tak dawno nie czułam tej satysfakcji z zrobienia czegoś na prawdę porządnie. Przez ostatnie dwa lata czułam ją niemal codziennie; nauka, konkursy, przyjaciele.... Teraz bazuję głównie na tym, co zrobiłam w gimnazjum i nie mam ochoty zrobić nic nowego. Nic ponad, oprócz tego, co ode mnie oczekują. Okropne uczucie. Jestem na siebie taka zła. Mam nadzieję, że jak skończę pisać, to w końcu porobię coś z chemii, bo mam konkurs za niedługo. Tak bardzo bym znów chciała poczuć to szczęście, zadowolenie i satysfakcję z efektów mojej nauki. Póki co czuję się zerem.
Nie mogę też zapomnieć o relacjach z (prawie byłymi) przyjaciółmi. Głównie z jednym. Z Kotletem. Ta nazwa pewnie psuje cała dramaturgię, no ale cóż... bywa. Wracając do sedna, kiedyś mogłam mu powiedzieć prawie wszystko, trzymaliśmy się w paczce razem z dziewczynami, było śmiesznie, miło i w ogóle, a teraz co? KUPSKO. Nie ma Adonisa, który miałby nad nim konstruktywną władzę, więc nasz Kotlet prosto z McDonald'a dla każdego: bogatego i biednego, idioty i mądrali, zmienił się w Kotleta z najbardziej snobistycznej restauracji u goroli w stolycy. Jak on mnie wkurza! Niby to, co robi (takie zachowanie kutafona- Iphonik, Instagramik i życie życiem innych ludzi) to tylko kpina z tego wszystkiego i sarkazm, a tak naprawdę on tym na serio żyje i bierze to wszystko totalnie na poważnie... Najbardziej żenujące jest to, że zaprzecza i znów powtarza, że to taka kpinka, hihi.
Z pozytywnych wiadomości, to taka, że mam plan iść coś porobić, ale nie wiem kiedy on wejdzie w życie. Więc nie jest to pozytywna informacja.
KONIEC

Piosenka na dzisiejszy humor:
Translola - Smutku mój (nikt nie wie jak mi jest chujowo)

P.S.
Nie bez powodu zespół nazywa się TransLOLA :-D

wtorek, 25 marca 2014

Let's take a day off...

Ostatnimi czasy mam tak dość szkoły, a właściwie niektórych osób w klasie, że dziś postanowiłam sobie zrobić wolne. Kochani rodzice myślą, że zaczynam później i kończę wcześniej, także teraz "jestem na hiszpańskim". Czuję lekkie wyrzuty sumienia, ale nie będę się usprawiedliwiać. Po prostu mam dość pozerskiego zachowania niektórych osób. W szkole mi idzie dobrze, nawet bardzo dobrze. Chyba zaczynam lubić matematykę, co jest naprawdę dziwne. Z radośniejszych informacji, to taka, że z piątku na sobotę byłam na noc u Kikuta. Było wspaniale! Była też E i Psora, która niestety nie została na noc, bo ma nawał nauki do normalnej szkoły i plastycznej. Tak czy inaczej w końcu mogłam się poczuć w 100% sobą- bez udawania jakichkolwiek emocji, mówienia tego, czego ode mnie oczekują, bez udawania. Z E mam tak na codzień, ale jednak razem w paczce te pozytywne emocje są dużo mocniejsze. Kocham je jak siostry- cieszę się, że mam takie przyjaciółki. Jeśli chodzi o N, to też mam z nią tyle superowych wspomnień, ale niestety ona ma już nowych znajomych- no cóż... Widocznie tak miało być. Jeśli chodzi o P... Nadal mam z nią kontakt, ale mam takie uczucie, że coś jest nie tak...Zawsze kiedy miałam dość Psory, Kikuta, E czy N, to była P. To znaczy, zawsze trzymałyśmy się w szóstkę, ale czasami dochodziło do pewnych rozłamów ;).  P zawsze trochę z boku, ze swoim zdaniem, bardzo asertywna, czasami aż za bardzo, ale właśnie to w niej jest idealne. Jak byłyśmy w tym roku we Francji, Ja, Kikut, Psora i E... Och, miałam ich tak dość! Włóczyłam się sama po uliczkach Nicei, Cannes czy gdziekolwiek gdzie pojechałyśmy na wycieczkę i tak barkowało mi P! Wiedziałam, że wtedy byłaby ze mną, bo między innymi tak jak ja, nie lubi sobie robić zdjęć na tle.... Tak, właściwie wszystkiego. Teraz mieszka trochę dalej, ze względu na szkołę muzyczną i nasze kontakty uległy pewnemu rozluźnieniu. Piszemy ze sobą dość często, ale to nie to samo co rozmowa twarzą w twarz. Mam tylko nadzieję, że ta nasza przyjaźń przetrwa jeszcze trochę... Tak jakoś do osiemdziesiątki ;).
W gimnazjum byłyśmy przyjaciółkami idealnymi- cała nasza szóśtka. Tak jakoś dopiero od drugiej klasy, bo w pierszej to między innymi to ja byłam tą, która poszukiwała czegoś innego. W skrócie- byłam frajerką. Tyle wspomnień, akcji, czasami strasznie głupich, ale za to jakich śmiesznych! Przeżywanie wzlotów i upadków każdej z nas, możliwość powiedzenia sobie wszystkiego; począwszy od kłótni rodziców skończywszy na tym, że właśnie któraś z nas idzie do kibla na dłóższe posiedzenie- dosłownie. I tyle planów na przyszłość! Jak będą wyglądać nasze wieczory panieńskie, śluby, czas na studiach, nasi chłopacy... Zawsze to wszystko wyolbrzymione, ale za to (znów) jakie śmieszne! Nigdy przedtem bym sobie nie pomyślała, że można z kimś być tak blisko. Powiedzieć dosłownie o wszystkim, zawsze być w stanie pomóc. Moje kontakty ani z mamą ani z siostrą nigdy nie były, i już na pewno nie będą, tak bliskie jak były i są teraz, przynajmniej z częścią naszej paczki. Starsznie się cieszę, że je mam: Psorę, E, Kikuta i P. Nie wiem co bym bez nich zrobiła. Dosłownie. Teraz gdy jest nas piątka, mam tylko takie małe marzenie jak w przypadku P. Niech nasza przyjaźń przetrwa do osiemdziesiątki. Gdziekolwiek byśmy były, z kimkolwiek, z jakąkolwiek pracą- pamiętajmy o sobie, o tych wszystkich sytuacjach. Taka przyjaźń jest jak narazie w pierwszej trójce najważniejszych spraw w moim życiu- oby tam pozostała :). 

Adios! 

Na dzisiejszy humor

P.S.
Niestety coś mi się pokickało w ustawieniach czy gdzieś, sama nie wiem gdzie, ale musiałam usunąć post o wolontariacie.
Kurde, ale jestem zła.... -.-


czwartek, 27 lutego 2014

Aż tyle minęło?

Przypomniało mi się pare minut temu o tym blogu, zupełnie o nim zapomniałam! Jak już sobie przypominałam, to odkładałam napisanie posta na później... później... później... Aż dziś weszłam i patrzę- jeden komenatrz... A od kogo? Stara dobra Lady (Pink) Black! Nie mogę się powstrzymać od nie napisania  kilku słów na jej temat :) Starsza ode mnie dama z dobrego domu metali, której siostra jest moją dobrą przyjaciółką. Będąc przed maturą, pomagała mi w moich jakże "życiowych" problemach, dostała się na medycynę <rządzisz!>, W KOŃCU zaliczyła biochemię, prowadzi bloga, który każdy szanujący siebie czytelnik musi przeczytać -> http://flesh-nblood.blogspot.com/  i to właśnie dzięki niej zaczęłam prowadzić tego bloga- jak zauważycie, jest on bardzo podobny do bloga Czarnej Damy :) .

Dobra. Nie będę nadrabiać, bo zdażyło się wiele, ale nic ultra ważnego... Okej, M zerwał ze swoją mrau-jestem-gorrrąca-cziką dziewczyną. A tak z aktualności to: Gruba (nie bez powodu takie wyszukane pseudo) mnie tak śmieszy... Jej zachowanie i teksty są tak poniżej poziomu, że już się nawet nie denerwuję... Krzyczy na koleżankę, bo nie zrobiła dla niej ściągi, krzyczy na tą samą koleżankę, bo z klasowych pieniędzy kupiła  34 pączki na 34 osoby po 1,80zł zamiast kupić więcej tanich i ciągle żre! Wzięła dziś koledze kromkę (typ: lubię-zwracać-na-siebie-uwagę) i dosłownie sfagocytowała ją w ciągu kilku sekund, uciekając po klasie... Level: time to eat something. Jak ktoś jej zwróci na coś uwagę to klnie i "jedzie" po nieszczęśniku, choć ja osobiście boję się, że go ZJE! :O Razem z E mamy z niej niezły ubaw, ale jest chora i musi się kurować na koncert Tom'a Odell'a, więc czuję się nieswojo tak bez niej wśród większości mojej klasy... Jakoś przeżyję te kilka dni sama :( W weekend naładuję baterie z Psorą, a reszta zleci :) W szkole też spoko, oceny nie szitowe, wolontariat ekstra- jestem starsznie zadowolona, że się zapisałam (o nim muszę zrobić osobną notkę)... Nie wiem o czym jeszcze mogłabym naskrobać... Na spokojnie nadrobię zaległości. Po leku, jak to mówią nie-gorole, hie hie. OBIECUJĘ, PRZYŻEKAM, PODPISUJĘ KRWIĄ I CHAREM NA DŁONI, ŻE BĘDĘ CZĘŚCIEJ PISAĆ! A póki co- koniec psot!

Hasta manana!

Na dzisiejszy humor

niedziela, 3 listopada 2013

Kochany kotek

Znalazłam Kicię. Nieżywą. Nie będę o tym więcej pisać, bo mam dość odtwarzania w głowie ciągle tych samych obrazów. Jest mi bardzo przykro i to tyle, ile mam na ten temat do powiedzenia.

W Halloween były u mnie przyjaciółki. Ucharakteryzowałyśmy się na czarownice i poszłyśmy w wieś po cukierek albo psikus ;). Było super, szczególnie reakcjie dzieci. Potem kręciłyśmy film (napiszę kiedyś o tym ciekawym projekcie) i trzeba było się zbierać.
Co do Halloween, to strasznie mnie denerwuje reakcja i postępowanie niektórych ludzi. Chodzi mi o tych wszystkich fanatyków religijnych, którzy uważają, że każda styczność z tym jakże pogańskim świętem, skutkuje wykluczeniem z życia wiecznego w Królestwie Niebieskim. Wierzę w Boga i nie wstydzę się do tego przyznać, ale nie jestem w stanie pojąć, co takowi ludzie widzą złego w dobrej zabawie bez cienia okultystycznych aluzji. I nie piszę tu tylko o tym, co w ten wieczór robiłam ja, ale o większości imprez organizowanych w ten dzień. Coraz bardziej mi to wszystko przypomina początki chrześcijaństwa i to, co robili wyznawcy tej wiary w owym czasie. Karali ludzi niewierzących lub niezgadzających się z przekonaniami o tym, że, np. kobieta nie powinna mieć prawa głosu we wszystkich dziedzinach życia (przytoczę tu Hepatię, która stanęła w swojej obronie, za co oczywiście została bestialsko zamordowana- zgadnijcie przez kogo). Teraz to w wielu miejscach na świecie chrześcijanie są traktowani w taki sposób, ale  nie wpływa to na to, jak postępują na swoim podwórku. Zadają głęboką psychiczną ranę bardzo powoli i bardzo brutalnie homoseksualistom, małżeństwom, dla których jedynym wyjściem wydaje się być metoda in vitro, osobom, które są przykute do łóżka przez dziesiątki lat i odmawia sie im eutanazji, samotnym matkom,  rodzicom bez ślubu, a przede wszystkim osobom, które mają własne zdanie i nie boją się do tego przyznać. A kimże jest człowiek, żeby móc drugiego oceniać? Za to właśnie podziwiam obecnego papieża Franciszka. Rządzi kościołem w stanowczy aczkolwiek neutralny sposób, dzięki czemu ludzie spoza wiary katolickiej mogą znaleźć w nim oparcie. To by było na tyle z moich przemyśleń, i nie chcę nimi nikogo urazić, jednak jakby komuś się coś nie podobało, to proszę: daj mi znać! :)

¡Hasta luego!

Piosenka na dziś: The Doors- The Changeling 

http://www.youtube.com/watch?v=yPQn5XwW8aY