niedziela, 11 maja 2014

Koty nie mają takich problemów

Uwaga!
Post pisany w akcjie desperacji- czytasz na własną odpowiedzialność!

Od dłuższego czasu (kilka lat) żywię pewne większe uczucie do pewnego dżentelmena ze wsi obok. Brzmi wiejsko, ale jak zwykł powtarzać mój tata: "Co się martwisz, co się smucisz- ze wsi jesteś, na wieś wrócisz",  więc traktuję to jako atrakcyjny dodatek do całej historii. Ktoś inny zwykł mówić "Milość nie wybiera". Od siebie dodam między moim miejscem zamieszkania a miejscem zamieszkania... Hmm... Nazwę go 2- don't ask why.
Zacznę od tego, że on zupełnie nie odwzajemnia tego, co ja czuję do niego, ale do dziś myślałam, że to dobrze. To nie znaczy, że dziś myślę, że to źle- po prostu mam inny pogląd na sytuację, ale do rzeczy. Uważam, że to dobrze, że on tego nie czuje, bo jakbyśmy teraz zostali obrzydliwie zakochaną w sobie parką, to, pozytywnie myśląc, bylibyśmy ze sobą może pół roku. Wolę, żeby ta big love wybuchła jak oboje będziemy bardziej dojrzali (zaznaczam ->) mentalnie ;). I w tym właśnie tkwi cały problem. Dziś pod wpływem pewnego zdarzenia uświadomiłam sobie, że bardzo prawdopodobne jest, że on nigdy nie zmieni zdania o mnie. Będzie mnie widzieć w świetle przyjaciółki, z którą może porozmawiać dosłownie o wszystkim i nigdy nie spojrzy na mnie z innej perspektywy. Oczywiście może się zdarzyć taka sytuacja, że na przykład spotkamy się za kilka lat na jakieś imprezie, gdzie będą grały piosenki Louisa Armstronga, ja będę ubrana w piękną sukienkę w stylu lat '50, napijemy się Porto,  potańczymy i jakoś tak się potoczy, że mu powiem, że go szaleńczo loffciam, on odpowie mi: "Boże.. Dzięki Ci za tą super-ekstra sztukę" i ogólnie zestarzejemy się razem... No właśnie! To jest to! Cały czas sobie wyobrażałam, że jakoś to będzie, coś się stanie takiego... kulminacyjnego. Patrzyłam zbyt długo przez jaskrawo różowe okulary. Zakładałam ten lepszy scenariusz. A przecież nie musi tak być. Równie dobrze mogę być w jego oczach przyjaciółką do końca życia.
Wiem też, że kiedyś powiem mu, co na prawdę do niego czuję i on to zrozumie. Przyjmie to i zachowa się odpowiednio. Nie potrafiłabym nie powiedzieć, nie spróbować. To dla mnie tak, jakby nie zakreślić żadnej odpowiedzi w pytaniu na A, B, C, D, nie mając jakiegokolwiek pomysłu na to, jaka może być odpowiedź.  Tylko co wtedy będzie dalej? Na pewno nasza relacja nie byłaby już taka jak wcześniej. Byłoby to wszystko zbyt napięte, przerosłoby mnie.
Tak więc, czuję się jak dziecko, które przez całe życie wierzyło w Świętego Mikołaja i pewnego wigilijnego wieczoru zobaczyło, jak mama podkłada prezenty pod choinkę. Odwiedziła mnie dziś brutalna prawda i strzeliła mi w twarz. Mocno. Bardzo mocno.

Film na dziś:

"P.S. I love you"

Holly i Gerry zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Szybko się pobierają, mają swoje wzloty i upadki, ale cały czas ich związek przesycony jest uczuciem, które bardzo mocno połączyło ich kilka lat wcześniej. Wszystko wydaję się być idealne, ale bajkę przerywa choroba i śmierć Gerry'ego (w tej roli Gerard Butler). Pod wpływem tego zdarzenia, Holly (świetna Hilary Swank) pogrąża się w depresji, z której pomagają jej wyjść tajemnicze listy od zmarłego męża. Pod wpływem zawartych w nich informacji zaczyna podróż do miejsca, w którym to wszystko się zaczęło...

Film pokazuje, że mimo starsznie przytłaczających i ciężkich momentów naszego życia, trzeba zacząć znów funkcjonować jak najnormalniej. Nie unika dyskusji, że jest to ciężka sztuka, ale czas leczy rany, a przede wszystkim mija, a mijając, los podkłada na ścieki naszych żyć nowe osoby, nowe sytuacje, które znów mogą wszystko odmienić... na lepsze?
Zwiastun:
https://www.youtube.com/watch?v=We0jdrWaPyM